Geoblog.pl    vanili    Podróże    Maroko    W stronę pustyni...
Zwiń mapę
2009
11
mar

W stronę pustyni...

 
Maroko
Maroko, Tiznit
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3569 km
 
Tiznit założony w 1882 r, otoczony jest pasem murów w kolorze ochry, o długości ponad 5 km. Za murami znajduje się miasto z wielkim placem, na którym co tydzień odbywają się targi. Słynne są tu stragany z biżuterią ze srebra, obrabianego w oryginalny sposób; broszki, bransolety, broń misternie cyzelowane i czasami zdobione cienkim srebrnym drutem.

Tafraout, osadzony w niezwykłym pejzażu, wyróżnia się swoją oryginalnością i urodą. Podłoże, głównie granitowe w wyniku niszczenia uformowało się w oparte na sobie i zastygłe kule. Ta niezliczona ilość skał wznosi się nad palmowym gajem, w którym rosną drzewa migdałowe i oliwne.

Spotkanie z "błękitnymi ludźmi"....
Bezgraniczne wydmy drobniutkiego piasku, wielbłądy /dromadery/ i ubrani na niebiesko mężczyźni - stanowią charakterystyczny obraz kraju.
Spotkanie z błękitnym człowiekiem z Sahary - jednym z romantycznych pustynnych nomadów, w niebieskim turbanie, dosiadającym śnieżnobiałego wielbłąda, to marzenie prawie każdego turysty.
Goulimine, jedno z miejsc, gdzie "błękitni ludzie" tradycyjnie sprzedają swoje wielbłądy, przyciąga w dzień targowy turystów z Agadiru w nadziei ujrzenia prawdziwego Tuarega. Niestety, większość handlujących to ubrani na niebiesko miejscowi, którzy chcą zarobić.
Dalej na południu i wschodzie można spotkać pustynnych nomadów, prowadzących nadal koczowniczy tryb życia.
Nomadzi należą do berberyjskich plemion Tuaregów, żyjących głównie w Mauretanii, Saharze Zachodniej, południowej Algierii i zachodniej Libii.
Są niespotykanie wysocy, ich królewską posturę podkreślają zwiewne szaty, a turban zawijają wokół nosa i brody, aby ochronić się przed niesionym przez wiatr piaskiem.
Według przekazów, to właśnie barwa strojów nadała ich skórze odcień indygo, gdyż farba wcierała się w nią.
O dumie Tuaregów krążą legendy. Utożsamia się ich z bogatym dziedzictwem kulturowym. Kobiety słyną z guedry - wykonywanego na kolanach tańca erotycznego.
Tradycyjny tryb życia "błękitnych ludzi" z Sahary współcześnie zanika...by przetrwać, muszą dostosować się do sytuacji.

Tafraoute
Po drodze do Tafraute zatrzymujemy się w pobliżu drzewek arganiowych, po których sprytnie poruszają się kozy kaskaderki. Robię kilka fotek, wsłuchując się w kozie odgłosy przypominające płacz dzieci. Nagle całe stadko opuszcza drzewka, mknie w stronę swego właściciela, który przywiózł wodę. On sam, widząc tyrystów, zainteresował się bakszyszem. Wsiadamy do busa i w drogę.
Docieramy do wioski berberyjskiej, gdzie uczestniczymy w rytualnym parzeniu herbaty miętowej. Dziwię się, że pozwalają robić fotki, nikt nie upomina się o bakszysz, ale sprawa wyjaśniła się po lunchu - nic za darmo! zapłaciliśmy i to całej obsłudze.
Herbata, niesamowicie słodka, o specyficznym smaku, ale w minimalnej ilości, ma ugasić pragnienie...na szczęście mam wodę.
Sprzed kafejki ruszamy pieszo w stronę kasby, do oazy. Nagle czyni się rwetes, grupa młodzieży podjeżdża na osłach, oferując przejażdżkę i foto. Nie odpuszczają, pokazując 2E, pozwalają na zrobienie zdjęcia. Dziękuję, idę pieszo.
Z drugiej strony rozumiem te zabiegi, turyści to jedyna szansa na zdobycie paru groszy...a widać tu biedę.
Przed nami na wzgórzu prezentuje się kazba, obecnie przekształcona na hotel, a w dali góry Atlas.
Upał nasila się, docieramy do oazy. Francuzka, w towarzystwie Berbera, pokonuje trasę na osiołku, my zaś powoli idziemy, podziwiając gaje palmowe, uprawy i góry. W małym strumyku zauważamy zielone żabki, tak więc wyjaśnia się sprawa, czym żywią się nasze rodzime bociany, spędzające zimę w Maroku.
Wiosna, soczysta zieleń na stokach, wszystko kwitnie, pieknie!
Inną trasą wracamy do wioski. Jeszcze wizyta w sklepie z dywanami, oglądanie, targowanie...Odwiedzamy dom beduiński, rozmawiamy z kobietą n/t wytwarzania oleju arganowego, obserwujemy jej pracę.
Docieramy do restauracyjki, gdzie czeka na nas lunch - kuskus, kurczak z warzywami, owoce. Jedzenie...było dobre i nie zaszkodziło...ale jak wspomniałam, datki dla obsługi obowiazkowo. Dziękujemy, żegnamy się i ruszamy dalej.
Kolejna atrakcja - souk w Tarudancie. Chodzimy, ogladamy, targujemy, a każdy sprzedawca nieba by przychylił, żeby tylko coś u niego kupić.
Souki, to niesamowite miejsca, kolorowe, pachnące i to nie zawsze ładnie, za to sprzedwcy swój fach traktują niczym wyzwanie, używając wszelkich możliwych sposobów, aby przyciagnąć klienta. Słychać tu rozmaite języki, nawet polską mowę.
Czuję zmęczenie, w drodze do hotelu drzemię, z przerwami na zdjęcia w punktach widokowych i wizytę na plantacji pomarańczy i oliwek. Wieczorem atrakcje hotelowe i....

____________________________________________________________________-

Dziś wycieczka Tafraout - Tiznit, Semi, Atlas...
Wychodzę przed hotel w oczekiwaniu na busa. Przyjeżdża z małym opóźnieniem. Pierwsza optymistyczna wiadomość: klima działa!
Rzucam grzecznie: good morning...wszyscy odpowiadają, dodaję: dzień dobry..tylko przyjazne uśmiechy, no nie, muszą być rodacy!
Przewodnik mówi najpierw po francusku, a potem po angielsku.
Wyjeżdżamy z miasta i ...są kozy!!!
Luzik, w Maroku są wszędzie, wystarczy wyjechać za miasto, kozy - akrobatki szaleją po drzewach z orzeszkami arganowymi, przecież muszą coś jeść na tej pustyni!
Wygląda to przekomicznie, fotki nie oddają całego uroku.
Ale oto przedsmak koziej akrobacji.
Pierwsze stado kóz - akrobatek obejrzeliśmy gratis. Byliśmy przygotowani na opłaty, ale właściciel kóz nie przyszedł, nawet chwilę czekaliśmy...nie to nie! Biznesu trzeba pilnować, prawda?
Robienie zdjęć w Maroku to cała procedura. Zwykle Marokańczycy nie życzą sobie zdjęć, nawet nie zawsze bakszysz pomaga.

Góry Atlas dosłownie mnie urzekły. Niby tylko gołe szczyty, zwykła pustynia, ale urok niesamowity. Patrzyłam przez cały dzień w te przepaście, jak zauroczona. Przewodnik parę razy mówił: proszę nie patrzyć w dół, bo będzie choroba lokomocyjna! O rety, takie widoki i nie patrzyć?! Wychodziliśmy z busa z bliska oglądać niesamowitą roślinność.
Wszystko kaktusowate, ale o niewątpliwym uroku osobistym.
Cały dzionek widoki fantastyczne, po prostu odlot totalny, zdjęcia tego nie oddają, to trzeba zobaczyć na żywo!
Jazda busem nad przepaściami sprawia mi ogromną frajdę, uwierzcie mi, do dziś kiedy przymknę oczy, mam te przełęcze i wysokie szczyty pod powiekami! Niesamowite uczucie, nawet nie myślałam, że takie wrażenie zrobi na mnie ta wycieczka.
Kolejnym zaskoczeniem były pięknie położone wśród gór osady.
Nareszcie czas na obiad. Wcale nie jesteśmy głodni, ale raczej ciekawi tutejszego jedzenia. Wchodzimy do restauracji, pełna klima, kelnerzy pięknie ubrani i bardzo sympatyczni. Z zewnątrz też ładnie.
Tagine, ( czyt. ta'żin ) obok kuskusa to narodowa potrawa Marokańczyków.
Tagine to swego rodzaju gęsty gulasz. Jest wiele rodzajów tagine, różnią sie głównie składnikami, a sposób wykonania jest podobny. Przygotowywany w specyficznych glinianych naczyniach i w nich podawany. Zwykle po zjedzeniu potrawy pieczywo podawane do obiadu moczy się w w resztkach sosu i wyjada ze smakiem do końca.
Tiznit to miasteczko znane z wyrobu przepięknej biżuterii srebrnej, bardzo charakterystycznej dla kultury Berberów.
Wiozą nas jeszcze do fabryki wyrobów glinianych. . Od początku do końca obserwujemy "proces produkcyjny" naczyń glinianych. Naprawdę interesujące. Oczywiście potem prowadzą nas do swojego sklepu na zakupy...nieunikniony element wycieczki.
Asortyment mieli przeogromny!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
vanili
Joanna Cabała
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 124 wpisy124 3 komentarze3 332 zdjęcia332 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
09.08.2010 - 09.08.2010
 
 
28.10.2009 - 28.10.2009
 
 
21.08.2009 - 21.08.2009