U BERBERÓW...
Wioski berberyjskie odwiedziłam kilka razy i to w różnych krajach....mają coś wspólnego, ten sam chwyt marketingowy....biały da one dolar...
Do jednych prowadzą drogi asfaltowe, do innych dociera się po piachu.
Chciałam pojechać na pustynię, zrobić fotki, więc zakupiłam imprezę Jeep safari.
Wyruszamy jeepem z Hurghady. Mijamy wypasione hotele, z każdym kilometrem pojawia się coraz więcej wszechobecnych śmieci, ot i cały Egipt! Jedyny plus - mogę obserwować pustynny krajobraz. Docieramy do pierwszej osady, tu mamy rozpocząć przejażdżkę na quadach. Wzbraniam się, aż w końcu daję się namówić. Miejscowi zawiązują nam turbany na głowach, zakładamy okulary i kierujemy się do pojazdów. Po krótkim przeszkoleniu, wsiadam i ruszam z miejsca garażowania...jeszcze zbiórka w szyku i przed siebie gęsiego...
Całe sznury pojazdów przemieszczają się po pustyni, a za nimi tabuny kurzu. Jazda przednia, super zabawa, jedynie ten kurz, ale co tam! Pierwszy raz taka frajda na pustyni...Jeżeli będę kiedyś w Egipcie, kupię same quady, rewelacja!
Pierwszy postój, można zrobić fotki, poobserwować zabawę innych i rzucić okiem daleko, aż po horyzont. W tym miejscu przewodnik zwraca uwagę na silnik samolotu, który rzekomo tu się rozbił, ale kto wie czy tak było? czy to w ramach śmieci wszelakich? jednak uwieczniam ten złom. Komenda, start, coraz bardziej mi się podoba....Wracamy do osady. Koniec zabawy. Moja biała bluzka i plecak pokryte kurzem, ciało spocone, ale co tam...
Przesiadka do jeepa i w drogę...Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie mamy obserwować zjawisko fatamorgany, istotnie coś widzimy, a właściwie ruch piasków pozorujący jezioro...
Szkoda, że ta pustynia " robi tutaj" za wysypisko śmieci, więc plastik, butelki i inne akcesoria gnane wiatrem stają się obiektem fotek.
Jedziemy kilkanaście kilometrów do wioski Berberów. Trasa wiedzie wśród skamieniałych wzgórz, piaszczystą drogą oznaczoną kamiennymi kopczykami jak na szlakach karawan. Widoki przednie, wibracje też, a do tego kurz dławiący nozdrza. Mam dość tej przejażdżki. W końcu docieramy i mogę opuścić samochód. Wioska, to właściwie kilka szałasów z trzciny i małych lepianek położonych w dolinie pomiędzy wzniesieniami. Na spotkanie wychodzą dzieci w jelabijkach...chłopiec pomaga zdjąć zbiornik z samochodu, inni noszą butelki z wodą i colą. Pozory mylą...myśleliśmy, że przywieziono prowiant do osady, tymczasem był to nasz catering, ale to odkryliśmy dopiero wieczorem.
Wracając do dzieci - przyjmują drobne upominki, słodycze i bakszysz; dorośli są hojni, a dzieci natrętne, proszą o foto i wyciągają rączki po one dolar, na lokalną walutę się krzywią, bo przelicznik dla nich niekorzystny. Oczywiście, nawet za sowitą opłatą nie sposób zrobić im zdjęcia, bo pojawia się wiele jeepów z turystami i tak czwórka maluchów nas naciąga...a stoją dokładnie w miejscu, gdzie najwięcej ludzi wchodzi w obiektyw. Po kilu godzinach pobytu w tym miejscu jesteśmy pewni, że kilkoro dzieci zarabia tu spore pieniądze...nie spotkaliśmy mężczyzn, jedynie kilku siedzących i nic nierobiących starców, trzy kobiety i te maluszki...Nie mnie się zastanawiać czy ta wioska to fikcja? czy marketing na pustyni? chociaż pierwsze moje odczucie - biedni ludzie , biedne dzieci...
Dzieci częstują herbatą w małych blaszanych garnuszkach / widziałam takie na zdjęciach z podobnych wycieczek/ oraz wodą, dziękuję...mam butelkowaną.
Kolejna atrakcja, przejażdżka na wielbłądzie - jak szybko wsiedliśmy, tak szybko trzeba było zsiąść, koniec atrakcji i oczywiście dać dolara do wyciągniętej ręki. Człowiek jest naiwny, liczyłam na 20 minut, nawet nie zdążyłam wyjąć aparatu. No cóż, dużo turystów, każdy spragniony atrakcji.
Z naszym angielskojęzycznym przewodnikiem oglądamy...stoisko z ziołami, herbatą, biżuterią sztuczną, wypiek hobzy, studnię, tkanie dywanu, modlitwę w meczecie....ceny oczywiście wyższe niż w Hurghadzie....i do tego w każdym punkcie obowiązkowy bakszysz.
Wchodzę na tzw. wydmę, niestety zachodu słońca na pustyni nie ujrzałam, a był w ofercie jako atrakcja; spojrzałam na okoliczne wzgórza, przejeżdżające quady przez wioskę, jedno zielone drzewko, kozę, kilka miniaturowych lepianek....dla mnie to atrakcja - pustynia...
Poszwendałam się, pozaglądałam...jeden z chłopców wyjął telefon, och, o takim mogę tylko pomarzyć, ale cóż jestem turystką i do pewnych rzeczy nie przywiązuję wagi...
Zrobiło się ciemno....zaproszono nas do namiotu z brudnymi poduchami, usiedliśmy, pogadaliśmy, było sympatycznie, nastrojowo...kolacja i jakieś śpiewy ...zastanawialiśmy się, czy mężczyźni pracują w hotelach? czy jako kierowcy jeepów? czy ta wioska berberyjska to takie specyficzne miejsce pracy?...dla nas jednak egzotyka, atrakcja...
W zupełnych ciemnościach wracamy przez pustynię do hotelu, kierowca jedzie trasą oznaczoną kamieniami....docieramy na asfaltową drogę, w końcu do hotelu...do cywilizacji...inny świat.
Jestem zadowolona z wyprawy, nowe doświadczenia...i nie codziennie można obejrzeć gwiazdy na pustyni...